środa, 24 marca 2010

Wtorek

Dzisiejsza notka będzie trochę o tym co ostatnio robię w szkole! W poniedziałek na biologii morskiej zaczęliśmy sekcję kałamarnicy i dziś ją skończyliśmy. Uważam, że to super doświadczenie i wiele można się nauczyć. Pracowaliśmy w grupach. W poniedziałek dostaliśmy zadania i do pracy. Najpierw dostaliśmy swoją kałamarnicę, naszą nazwałyśmy Larry i musieliśmy naszkicować. Chciałabym zaznaczyć, że zapach był straszny, ale po jakimś czasie już go nie odczuwałam, a przy rekinie ma być gorszy… Dzisiaj zrobiliśmy prawdziwą sekcję, ogólnie to strasznie się śmiałam i raczej oszczędzę wam szczegółów co robiliśmy bo nie wszyscy mają mocne nerwy. W piątek mamy sea food day na biologii morskiej, ja przynoszę krakersy i kubeczki. To będzie miła lekcja przed spring break! W tym tygodniu mam 2 quizy, a to dużo jak na ten semestr…




W niedziele z samego rana byłam na kręglach w Marysville, a następnie pojechaliśmy do Port Gamble(już tam kiedyś byłam), ale najpierw musieliśmy wziąć prom. Najpierw zjedliśmy BBQ na lunch, było bardzo dobre. Następnie do małego muzeum gdzie starsza pani z 10 razy powtarzała, że ja jestem z Holandii, a ja, że jestem z Polski...było to dość zabawne. Zobaczyliśmy wystawę muszelek i ruszyliśmy w drogę powrotną. Mieliśmy szczęście bo nie musieliśmy czekać na prom, a w Lake Stevens pojechaliśmy na lody gdzie 2 gałki były wielkości 4, ale to nie nowość w USA.

Z amerykanistyką to jest tak, że na Uniwersytecie Warszawskim można to dopiero studiować jak ma się licencjata, ale można na jakiejś uczelni prywatnej(nie pamiętam nazwy) i jeszcze jest Uniwersytet Jagielloński, ale jak na razie to nie ma mowy o przeprowadzce, ale wszystko przed mną!

Pozdrawiam :)

sobota, 20 marca 2010

Nie mam pomysły na tytuł

Hejka!

Trochę czasu minęło od mojej ostatniej notki. Nie miałam za bardzo czasu pisać i lenistwo też się do tego przyczynia. Wiecie co jest straszne? Dziś jest śliczna pogoda, jestem po szkole, mam weekend, większość lekcji zrobiłam, ale zdałam sobie sprawę jak mało czasu mi zostało w Lake Stevens… nie martwcie nie będę was zanudzać, na smutną notkę przyjdzie czas.

Zeszły weekend miałam dość leniwy. W piątek po szkole wróciłam do domu razem z Julie (to był jej pierwszy raz gdy jechała school busem, haha, będąc w USA musicie to przeżyć) i została na noc. Oglądałyśmy filmy i robiłyśmy wiele inny rzeczy, jak zawsze miło spędziłam czas. W sobotę byłam na meczu hokeja, sezon się skończył…. Nawet nie wiecie jak się cieszę! Niedziela w domu, nic innego jak lenistwo i oglądanie filmów z host parents.

Ten tydzień minął szybko bo tylko w poniedziałek i piątek mieliśmy normalne lekcje. Od wtorku do czwartku mieliśmy specjalny plan bo był HSPE- to coś w stylu egzaminu gimnazjalnego, który musisz zdać aby otrzymać diploma. Lekcje zaczynały się o 10:05, plan był dziwaczny, ale co tam. Pospać mogłam dłużej jedynie we wtorek, a w pozostałe dni spędziłam u Julie ponieważ nie miał mnie kto zawieść do szkoły, ale jak zawsze miałyśmy coś do roboty.

Ten weekend zapowiada się ciekawie. Sobota z Julie, jedziemy kupić New Moon na dvd i będziemy go oglądać razem z jej host mom! W niedzielę kręgle i jadę na jakąś wystawę. Postaram się napisać notkę w niedziele wieczorem i dodać zdjęcia, a teraz lecę nacieszyć się piątkowym wieczorem. *Chciałabym studiować Amerykanistykę, ale jest to dość skomplikowane…

czwartek, 11 marca 2010

W biegu

Czas tak szybko leci! We wtorek po szkole poszłam do Julie i wybrałyśmy się na strasznie długi spacer, koło jeziora (widziałam dom mojej pierwszej host family, którą mi zmienili) i nawet odwiedziłyśmy nasze koleżanki ze szkoły. Potem wróciłyśmy do jej domu i spędziłyśmy czas z jej host rodziną i zjedliśmy obiad, było bardzo miło, jak zawsze. Julie ma malutką host siostrę, która ma jakieś 5 miesięcy, jest przeurocza. W piątek przychodzi do mnie i będzie nocować więc zapowiada się super dzień! W szkole nic nowego, czasami się nudzę, w tym semestrze mam strasznie dużo czasu dla siebie, nigdy w życiu tyle go nie miałam. Ogólnie nie za dużo nie robię, najwięcej jako T.A., ale to sama przyjemność, ale wydaje mi się, że niektórzy z mojej 1st period mnie przestali lubić bo nie przyjmuje ich zadań po terminie, ale taka moja praca… hahaha. Teraz siedzę sobie z host parents, jesteśmy po obiedzie i oglądamy TV.

Pojawiło się pytania o ludzi w Ameryce czy są inni niż w Polsce? Tak, mam swoje spostrzeżenia i się z wami podzielę. Z pierwszego dnia pamiętam tyle, że moi rówieśnicy raczej nie byli zainteresowani moją osobą. Ogólnie Amerykanie są bardzo mili, otwarci i pomocni. W szkole nie wyczuwam niepozytywnej energii, a tak było w Polsce. Przez 7 miesięcy, które tu jestem nie spotkałam się z chamstwem czy jakimś nie miłym zachowaniem w stosunku do mnie, a i wydaje mi się, że Amerykanie to bardziej optymistyczny naród od Polaków. Wiem jedno, że w czasie mojej wymiany poznałam Amerykanów, którym bardzo wiele zawdzięczam, zmienili mnie i będę za nimi bardzo, bardzo tęsknić…

Nie wiedziałam, że szparagi tak bardzo kojarzą mi się z domem! Miałam dziś je na obiad i od razu pomyślałam o mojej kochanej mamie i siostrze…

To taka krótka notka w ciągu tygodnia.



niedziela, 7 marca 2010

???

Jeżeli chcesz czytać tego bloga to czytaj, ale jeżeli komentujesz i nie masz odwagi podpisać się swoim imieniem to nie masz tu czego szukać… Tym właśnie się Ameryka różni od Polski, że jest tutaj trochę mniej chamstwa.

Dziękuję tym, którzy czytają mojego bloga,dzięki, że jesteście ze mną! :)




Aktualizacja:

W szkole w tym tygodniu nic ciekawego się nie działo, ale w piątek po szkole pojechałam do Seattle z Valerie i Chloe. Najpierw poszłyśmy do tajskiej restauracji, a następnie na wykład „How to buid a dinosaur” wbrew pozorom było to bardzo interesujące. Najlepsze było na samym końcu gdy na UW campus zobaczyłam plakat Solidarności! Uśmiech pojawił się na mojej twarzy, byłam zdziwiona co on tam robi, ale poczułam dumę narodową. W sobotę była cudowna pogoda, słonecznie i ciepło, że chodziłam w krótkim rękawku. Z samego rana rozmawiałam z mamą, siostrą, a potem zadzwoniłam do dziadków, to mnie ładuje na cały tydzień. Następnie pomagałam przy porządkach przy domu, wzięłam prysznic i oglądnęłam z host mom „Sweeney Todd”, a później Julie i Liz do mnie przyjechały. Było świetnie, grałyśmy w gry, gadałyśmy, wyszłyśmy na spacer, odkrywałyśmy naturę hahah i najlepszy punkt: poznałam moich sąsiadów, na tej samej ulicy mieszkają exchange students from China and South Korea, hahah Julie ich zna więc teraz będę miała przyjaciół, którzy mieszkają blisko mnie! Mam bardzo dobry humor teraz. Julie jest cały czas u mnie i świetnie się bawimy, niestety Lizz musiała nas opuścić. Jutro idę zobaczyć „Alice in Wonderland” w 3D.

*Pomimo ciężkich sytuacji i tęsknoty za domem,teraz w Lake Stevens jest cudownie,tak jak sobie wyobrażałam,że będzie... :)




środa, 3 marca 2010

Invisible Children



Ta notka jest o czymś totalnie innym. Ostatnio na CWI, mamy o Invisible Children. Jest to organizacja charytatywna, która pomaga dzieciom w Północnej Ugandzie. Dlaczego o tym postanowiłam napisać? Ponieważ to co zobaczyłam na filmie, dotknęło mnie jakoś… To co trzej młodzi mężczyźni z San Diego, California rozpoczęli, jest niesamowite. W 2003 roku wybrali się w podróż do Afryki. Na początku mieli w planach pojechać do Sudanu, ale ostatecznie znaleźli się w Ugandzie. Ze zwykłą kamerą, zrobili film dokumentalny to co tam zobaczyli, zmieniło ich życie na zawsze i tak założyli Invisible Children. Wszyscy wiemy co się dzieje na świecie, jak inni ludzie żyją… Mogłabym napisać w tym temacie bardzo wiele rzeczy, ale po prostu chciałam się z wami tym podzielić. To pokazuje, że można robić różnicę… Zapraszam na ich stronę:http://www.invisiblechildren.com/home.php i poszukajcie na youtube.

Ja na sam początek zamówiłam bransoletkę!

Pozdrawiam